Spis treści
- 2016-07-02:15 Letnia wyprawa doliną Dunaju
- 2 dzień 3.07.2016 niedziela
- 3 dzień 4.07.2016 poniedziałek
- 4 dzień 5.07.2016 wtorek
- 5 dzień 6.07.2016 środa
- 6 dzień 7.07.2016 czwartek
- 7 dzień 8.07.2016 piątek
- 8 dzień 9.07.2016 r. Sobota
- 9 dzień 10.07.2016 niedziela
- 10 dzień 11.07.2016 poniedziałek
- 11 dzień 12.07.2016 wtorek
- 12 dzień 13.07.2016 środa
- 13 dzień 14.07.2016 czwartek
- Wszystkie strony
Dziś w końcu postanowiliśmy zrobić sobie "Dzień lenia", po wczorajszym późnym powrocie spałam do 9-tej, co chłopaków wprawiło w osłupienie, bo na ogół wstawałam najwcześniej i ich poganiałam. Kazimierz dla odmiany sam wstał o 7-mej i zdążył się już wynudzić w łóżku. Bez pośpiechu zjedliśmy śniadanko, potem kawka i ciasteczko od Frau i ruszyliśmy na baseny na wyspę św. Małgorzaty. Dość już mieliśmy upału, zwiedzania i cudów oglądania, w ostatni dzień postanowiliśmy zwyczajnie odpocząć. Janusz niestety nie mógł nam towarzyszyć, ze zwględu na jakiąś alergię słoneczną musiał się raczej chować w cieniu. Pojechał więc dalej samotnie zwiedzać miasto, a ja z Kazimierzem z lubością oddawaliśmy się wodnym kąpielom. Na początku pogoda nam nie sprzyjała, było pochmurno, potem nawet troche popadało / cóż za złośliwość losu jak się plątaliśmy po mieście dnia poprzedniego to było 40 stopni/. Ale nam to zupełnie nie przeszkadzało, najpierw Kazimierz poszalał na różnej wysokości i szybkości rynnach. Ja choć ich nie lubię postanowiłam zjechać raz na takiej dla dzieci i to na oponie- nawet nie było źle, chociaż na wyjściu mnie troche przekotłowało. Potem wygrzewaliśmy się w ciepłych, większych i mniejszych gejzerkach/ jeden mnie chciał utopić/, popłynęliśmy rwącą rzeką, poskakaliśmy na fali, popływaliśmy trochę w basenie z zimniejszą wodą, coś tam zjedliśmy/ ja langosza- bo wiedziałam już jak go zamówić/, a Kazimierz kurczaka z frytkami, ale nie był zadowolony ani najedzony. O 16-tej przyjechał po nas Janusz i pojechaliśmy na lody do fontanny, a potem Kaziu poprawił sobie humor langoszem, Januszek piwem, a ja lemoniadą. Siedząc tak sobie i sącząc co kto miał , oglądaliśmy wędrujące koło nas reprezentacje kobiet i mężczyzn, w piłce ręcznej plażowej - z całego świata, bo odbywały się tam jakieś mistrzostwa. Niektórzy byli dość mocno kontuzjowani i kuśtykali pookładani lodem i obandażowani. Kaziu i Januszek bardzo żałowali, że nie zostajemy dłużej, bo miały się odbyć nad Dunajem jakieś samolotowe zawody Red bulla/ coś tam już przygotowywali na nadbrzeżu/. Napici i najedzeni udaliśmy się w drogę powrotną, robiąc ostatnie zakupy w naszym ulubionym markecie. Panowie nakupowali Tokaji tak, że ledwo mogli je w sakwie pomieścić/ po drodze im spadła, ale na szczeście była zabezpieczona gumą i nic im sie nie potłukło. Gdy dojechaliśmy na miejsce rozpadało się dość mocno, a potem zerwała się burza z piorunami. Czyli sytuacja lubi się powtarzać – wyprawa jak sie zaczęła – tak się skończyła- w deszczu. W południe dzwonił do Janusza - Sławek, że dojechał, jest w Solymar, czyli tak jak się umawialiśmy, zostawił tam auto i pociągiem pojechał na zwiedzanie Budapesztu. Obiecał, że rano zadzwoni i jak da radę to postara się nas znaleźć w naszej miejscowości. W tym dniu zrobiliśmy jakieś 56 km, Janusz trochę wiecej bo plątał się po mieście